sobota, 27 lutego 2016

Luksus w głębi Atlantyku, czyli Wyspy Kanaryjskie

Sama nazwa tego archipelagu, nawet ta potoczna – Kanary, przyciąga rzesze turystów z całego świata. Każdy chce poczuć ten smak luksusu owiany głębią Oceanu Atlantyckiego i choć raz w życiu poczuć się zrelaksowanym na tych górzystych wyspach. 


Pierwszą wyspą odwiedzoną przeze mnie była Teneryfa. Były to wakacje zorganizowane przez jedno z bardziej znanych biur podróży w Polsce. Nie ukrywam, że podróż już od początku obfitowała we wrażenia, gdyż podczas lotu, kiedy już znajdowaliśmy się nad Oceanem Atlantyckim i nawet nie byłoby gdzie wylądować (ewentualnie u wybrzeży Afryki, ale i to nie było najlepszą opcją) jedna z pasażerek, siedząca praktycznie obok mnie, zasłabła. Wiadomo – akcja reanimacyjna, pytanie do pasażerów o obecność lekarza (znalazła się zarówno lekarka, jak i lekarz), położyli panią na podłodze, no i na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Szkoda tylko, że niektórzy z naszych rodaków są, delikatnie mówiąc, żałośni. Mówię tutaj o grupce mężczyzn, którzy przesadzili w samolocie z alkoholem i zachowywali się wręcz wulgarnie, kompletnie nie potrafili wykazać się choć odrobiną kultury. Głupio komentowali całą sytuację i gdyby nie fakt, że znajdowaliśmy się na takiej wysokości ponad powierzchnią ziemi to ja bym ich stamtąd wyrzuciła. Kiedy już wylądowaliśmy, musieliśmy poczekać aż ratownicy z pogotowia (które zostało powiadomione już wcześniej i na nasz przylot czekało na płycie lotniska) zabiorą kobietę, która zasłabła i sprawdzą, czy wszystko z jej zdrowiem już w porządku. Po tym mogliśmy udać się po nasze bagaże, które bardzo szybko pojawiły się na taśmach (w zupełnym przeciwieństwie do lotniska w Katowicach, gdzie musieliśmy czekać pół godziny, jeśli nie więcej).

Playa de la Arena
Widok z balkonu w moim hotelu 
Hotel, w którym byłam, znajduje się 500 metrów od dość popularnej plaży - Playa de la Arena. Jest to plaża naturalna, powulkaniczna = czarny piasek. Pierwszy raz miałam okazję plażować na czarnym piasku, co jest ciekawym doświadczeniem, szczególnie patrząc na ludzi, którzy po wykąpaniu się w Oceanie, tarzają się w piasku (głównie dzieci) i są calutcy czarni.                                                                                                                                                                                                                         
  Podczas pobytu na Teneryfie wybrałam się na dwie wycieczki fakultatywne. Jedną z nich był Loro Parque. Warto tam przyjść nawet dla samych pokazów orek, delfinów i lwów morskich. Pokaz orek potrafi nieźle umoczyć pierwsze rzędy, dlatego można zakupić pelerynę i trzeba uważać na aparaty oraz inne sprzęty tego typu, które nie są odporne na wodę. Jednak jest to pokaz przezabawny. Na dużym telebimie są pokazywane jakieś osoby z widowni i pojawia się napis, np. kamera zostaje zwrócona na starszego pana i pojawia się dymek ze słowami „I’m too sexy”. Natomiast pokaz delfinów jest niesamowity pod względem sztuczek – zwierzęta wspaniale prezentują się w przeróżnych układach tanecznych. Na tę wycieczkę pojechaliśmy z miejscowego, polskiego biura podróży i w sumie to nie polecam, gdyż zbieraliśmy ludzi z bardzo dużej liczby hoteli, co znacznie wydłużyło nasz dojazd)

Drugą z wycieczek była wyprawa na La Gomerę (nazywaną miniaturką Madery) jeepami safari. Tutaj już jechaliśmy z biura, z którym przyjechaliśmy i polecam wszystkim jak najbardziej! Naprawdę niezapomniane przeżycie, kierowcy jeżdżą jak szaleni, co dodaje masę adrenaliny i śmiechu. Nasz powiedział, że na znaki to tam zwracają uwagę tylko osoby, które są na wakacjach. Oczywiście – żeby dostać się na tę wysepkę musieliśmy przemieścić się promem, ale była to krótka przeprawa, mało istotna. Wracając do La Gomery – wyspa niesamowita. Nie została jeszcze „zaatakowana” przez turystów. Jest taka świeża, można wręcz powiedzieć, że dzika, zupełnie naturalna. Jako obiad mieliśmy możliwość skosztowania tamtejszych przysmaków, a głównym z nich była zupa bananowa. Ogólnie na Kanarach cała gospodarka opiera się w dużym stopniu na bananach, a właśnie na La Gomerze mieliśmy okazję zobaczyć plantację bananów (trzeba bardzo uważać, żeby się nie ubrudzić, ponieważ plam po tych rosnących bananach nie da się doczyścić). Ciekawostką dotyczącą tej wyspy jest również obecny tam do dziś język gwizdany. Dzieci uczą się go tam w szkole, więc miejscowi potrafią się płynnie porozumiewać za pomocą gwizdania i jest to w 100% potwierdzone – mogliśmy w „restauracji”, w której jedliśmy obiad, doświadczyć takiego pokazu. Naprawdę każdemu bardzo, bardzo serdecznie polecam! I trzeba wziąć pod uwagę to, żeby wybrać się jeepami, a nie autokarem, bo jeepy naprawdę dostarczają wrażeń na całe życie.
Kiść bananów na plantacji 
Jeśli chodzi o pogodę na Wyspach to jest idealna dla osób, które nie przepadają za upałami i wolą, kiedy jest ciepło, ale trochę orzeźwiająco. Moje wakacje były na początku lipca, więc „w sezonie”. Było ciepło, lecz nie było upalnie. Jednak muszę wspomnieć, że na La Gomerze bardzo szybko robi się zimno, bo już około 16.  








Pamiątki, takie typowo „stamtąd” są właśnie powiązane z bananami. Wiadomo – oprócz takich „dupereli” stawia się zazwyczaj na alkohole. Bananowe wina, bananowe likiery itd.


Mam nadzieję, że zachęciłam kogokolwiek z Was do odwiedzenia Wysp Kanaryjskich. Pamiętajcie, że warto podróżować, bo każda nowa podróż to nowe doświadczenia! (I) 

2 komentarze:

  1. Piękne widoki :) Niestety nasi rodacy potrafią dać popis pod wpływem alkoholu, sama byłam świadkiem podobnych zachowań właśnie podczas lotu samolotem. No nie jest to powód do dumy :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, a potem się dziwimy, czemu stereotypy są takie, jakie są :/

      Usuń